Sportowy weekend dobiega końca i wypada go podsumować. Cóż po dzisiejszym bieganiu, morsowaniu i bieganiu jestem padnięty i nawet klikanie w klawiaturę mojego peceta sprawia mi dyskomfort…ale o tym troszkę później. Najpierw sobota i Parkrun Toruń (w sumie 12 km). Mogę wszystko zgonić na czwartkowy bieg trailowy (10 km), no ale jak można zganiać winę na bieg skoro to trenujący powinien wiedzieć, że do robienia wyniku w sportach lekkoatletycznych jeden dzień odpoczynku to za mało. Skończyło się na 21:50, 12/131, drugi w kat. wiek. Wilgotność powietrza była na tak wysokim poziomie, że ciężko się oddychało. Patrząc na wyniki wszystkich, to widać, że szału nie było. Parkrun jednak to nie tylko ściganie, to przede wszystkim wspólne robienie czegoś, co każdy lubi, to pasja, to las 😉 Po biegu dobitka w Fabryce Formy czyli siłownia: barki i brzuch (50 min.)
Wracając do tytułu wpisu. Kilka dni przed dzisiejszym morsem w Okoninie postanowiliśmy, że na rozgrzewkę obiegniemy jezioro, wejdziemy do wody i znów obiegniemy jezioro. Dystans 4 km na około jeziora dla osoby regularnie biegającej, to nie jest żaden wielki wyczyn. Po pierwszym kółeczku wejście do wody było zauważalnie „trudniejsze”, no ale bynajmniej ja przesiedziałem w niej 12 min. Ktoś kiedyś mówił, że do wejścia należy się tylko rozgrzać, a nie spocić. Kurde miał rację! Cóż „czelendż” to „czelendż”. Pod koniec lekka trzęsiawka i do ciuchów biegowych. Że nie wzięło na plażę suchych rzeczy, to inna kwestia 😉 No to do roboty i bieg. Na początku właściwie marszobieg. Kolega Wojtek (którego serdecznie pozdrawiam za trening) jednak szybko nadał tempo. No i teraz najważniejsze i serio piszę: „Nie biegajcie po morsowaniu” ! Cały następny bieg tych 4 km. to jedna wielka faza, kosmiczna faza. Czułem się jak bym leciał w tunelu, jakby czasoprzestrzeń załamała się, nie miałem siły, ale nogi niosły, bo nie czuły bólu, nie czułem nic oprócz wizji otaczającej natury i de facto nie wiem, czy to ta wspaniała trasa w drugą stronę nie wydawała się jeszcze bardziej bajeczna. Kilkakrotnie musiałem stawać, nie dlatego, że nie mogłem biec, ale dlatego, że przyroda była tak piękna, że musiałem pewne obrazy zarejestrować na dłużej. Bieg wcale mnie nie rozgrzał;) Po dobiegnięciu nie mogłem się wysłowić w sposób zrozumiały i dopiero wygrzebany termos z kawą zrobił robotę. Endorfiny level 200 %. Jednak jedno jest pewne, że nie będę takich „eksperymentów” robił cyklicznie ze względu na skrajne wyczerpanie fizyczne. Myślę, że 1 / miesiąc można. Nie częściej.
Przygoda niedzielna w Okoninie to nowe, wspaniałe doświadczenie biegowo – morsowe, to także odkrycie pięknej trasy spacerowo biegowej. Ten akwen i ta okolica jeszcze dostarczy nam, klubowiczom, sportowcom, znajomym i przyjaciołom wielu wspaniałych doznań. Dziękuję raz jeszcze za wspólne przygody i do zobaczenia na następnej 😉
Acha i jeszcze specjalny szacun dla naszego triatlonisty Tomasza, który na morsa przybiegł prosto z dystansu 20 km 😉
Zdjęcia: Nowości Sport i Mariusz Śliwiński, reszta Dariusz Grabowski